Dzisiaj mija 45 lat od śmierci Jarosława Iwaszkiewicza.
Najgorsze jest to, że już nic cię nie spotka. nie zakochasz się, nie posłyszysz pierwszego płaczu twojego nowo narodzonego dziecka, nie dostaniesz pierwszej nagrody, pierwszego anonimu, nie zobaczysz po raz pierwszy Paryża, Rzymu, Rio (...).
(Dzienniki, 21 czerwca 1965)
Samotność, zmęczenie życiem
Kiedy czytamy takie szczególne dokumenty życia osobistego jak ten, możemy spodziewać się, że odsłonią nam drugą, nieznaną z przekazów oficjalnych płaszczyznę życia jego bohatera. Tak jest oczywiście i w tym przypadku. Jedną z rzeczy zwracających uwagę podczas lektury ostatniego z Iwaszkiewiczowskich dzienników jest to szczególne poczucie bycia świadkiem prawdziwych, ukrytych przed wszystkimi, uczuć i emocji tego, który grał wówczas w polskim świecie literackim jedną z głównych ról.
Z jednej strony mamy zatem ową rolę "Prezesa", "oficjalnego pisarza", "członka zagranicznych delegacji" (w sprawach doprawdy rozlicznych) czy też: "pana na Stawisku". Z drugiej jednak, i to możemy prześledzić wraz z dziennikowymi zapiskami, mamy człowieka, który - będąc w coraz bardziej zaawansowanym wieku - odsłania swoje zmęczenie, swoje gry i swoją samotność.
W przededniu jubileuszu 70. urodzin i 50. rocznicy pracy twórczej Iwaszkiewicz pisze o "głupawych uroczystościach w Belwederze", które go czekają, skarży się na osamotnienie w swym wielkim, pustym domu, wspomina umierającą w sąsiednim pokoju siostrę. Pięć lat później, po uroczystości 75-lecia (przedstawiciele władz państwowych i Związku Literatów, medal, obiad w Belwederze) przyznaje: "Miałem po tym wszystkim smutną rozmowę z Hanią - skonstatowaliśmy, że jesteśmy już starzy, że żyjemy za długo i że wszystko skończone".
Odnotowując swą mowę wygłoszoną z okazji 70. rocznicy urodzin Jana Parandowskiego - pełną pochwał - pisarz przyznaje: "Piramidalnie skłamałem". Kiedy na skutek choroby nie uczestniczy w jakiś kolejnych "zjazdach, posiedzeniach i rozmowach", odczuwa wielka ulgę ( "Można na tej podstawie określić, jak wszystkie te rzeczy są przeciwko mojej naturze"). Jubileusz 80. urodzin i 60-lecia pracy twórczej podsumuje: "okropne wspomnienia, tego strasznego fałszu, zakłamania, no i zmęczenia" (20 lutego 1974 Gierek odznaczył pisarza Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, zaś w radzieckiej ambasadzie wręczono Iwaszkiewiczowi order "Przyjaźni Narodów").
Z kolei pewnej letniej nocy (dwa dni po tym, jak otworzył - jako szacowny marszałek-senior - obrady Sejmu) wdrapuje się do niego do pokoju, po rynnie, jakiś Tadzio. Wiemy o nim tylko, że "wyglądał cudownie", a noc "była ciepła i księżycowa".
19:52 smolka-iwaszkiewicz.mp3 "Tygodnik literacki" o "Dziennikach 1964-1980" Jarosława Iwaszkiewicza. Iwona Smolka oraz Tomasz Burek i Piotr Matywiecki rozmawiali o stosunku Iwaszkiewicza do swojego dziennika (PR, 2012)
"Tak mi jakoś źle"
- Poczucie wyizolowania Iwaszkiewicza w pierwszym tomie jego dziennika, w zapiskach młodzieńczych, jest podobne jak i w tomie ostatnim - zwracał uwagę w Dwójkowej audycji Radosław Romaniuk, redaktor tomu ("Tak mi jakoś źle, jak za czasów młodości bywało", zanotuje pisarz 28 lipca 1966, by w bardzo podobnych słowach powtórzyć to za dwa lata, 23 lipca 1968). Okazuje się, że autor "Brzeziny" całe życie powraca do być może swojego największego problemu: siebie samego wobec świata, otoczonego ludźmi i straszliwe samotnego.
Czytaj także:
To poczucie osamotnienia wzrasta wraz z uświadamianiem sobie, że należy się do przeszłości, do świata, którego już nie ma. Przedstawicie minionego czasu - wyidealizowani w tyglu pamięci - pojawiają się we wspomnieniach, tworząc ostry kontrast do współczesności. W lutym 1969 roku usłyszany w radiu utwór Szymanowskiego każe mu pomyśleć: "To mnie pokazywał te nuty, mnie tłumaczył, i ja to brałem jak chleb z masłem, a to przecież było, jakby mi Goethe tłumaczył Fausta. I ja tam siedzę na tej fotografii między Karolem a Witkacym, na takim Olimpie. I któż może się dziwić, że nie obchodzi mnie nic a nic dzisiejsze otwarcie Zjazdu Literatów w Bydgoszczy!".
Większość ludzi mu najbliższych już odeszła. Coraz mniej jest tych, z którymi można czuć się dobrze - z przyjaciół będzie to czasami Konstanty Jeleński "Kot", czasami Rubinsteinowie, jeszcze kilku. Ambiwalentne są również jego relacje z rodziną. Kiedy tylko oddali się od Stawiska - czeka na kontakt z domu, skarży się, że nikt o nim nie pamięta, nie zadzwoni, nie napisze. Potem zaś "wraca do domu, to znaczy do swoich smutków" (pisane z Rzymu w marcu 1967), by tu przeżywać poczucie wyizolowania i niezrozumienia. "W domu też nie mam nic do gadania", stwierdza po wielokroć, uskarżając się przy tym na "bliskich-dalekich", że nikt nie troszczy się o jego zdrowie, o stan gospodarstwa, o pieniądze.
Osamotnieniu wśród najbliższych towarzyszy powracające przekonanie, że jest się zapominanym jako twórca. "Zadziwiające, jak ja nie mam żadnego znaczenia - jako pisarz. Jakbym nie istniał" - stwierdzi (w innym czasie jednak będzie dokumentował zainteresowanie swoją osobą, choćby po wydaniu "Ogrodów", przytoczy fragmenty przychylnych mu recenzji).
To wypadanie z czytelniczego, również krytycznoliterackiego, obiegu łączy się u Iwaszkiewicza z poczuciem nieważności własnej twórczości. Jak przypominała w "Sezonie na Dwójkę" Agnieszka Papieska, redaktorka "Dzienników", uczucie to pojawiało się u niego już od dawna.
21:05 IWASZKIEWICZ.mp3 "Sezon na Dwójkę" o "Dziennikach 1964-1980" Jarosława Iwaszkiewicza. Dorota Gacek rozmawiała z Agnieszką Papieską i Radosławem Romaniukiem (PR, 2012)
"Śmierć jest nicością"
"Tylko ten skowyt wewnętrzny, ta samotność i ta nicość wszystkiego, miłości, młodości, sławy" - zapisał któregoś dnia Iwaszkiewicz, dając świadectwo swego, rozpisanego w dziennikach, gorzkiego przekonania o marności całożyciowych starań, poszukiwań, prób zrozumienia. 13 stycznia 1975 zanotuje przejmujące zdanie: "Żegnam ten świat już od tylu lat. Od tylu lat siedzę w celi straceń". To obecne od lat poczucie nadchodzącej śmierci skłania go do rozmyślań o sobie-nieobecnym ("najbardziej straszy mnie ta pośmiertna samotność"), o śmierci, która niszczy doszczętnie, która jest nicością.
"Gdyby nie było nicości, to by było okropne" - napisze jednak, przypominając, że sérénité - jeśli jest możliwe - ma swoje źródło właśnie w paradoksalnym przekonaniu, że po drugiej stronie nic nie czeka.
A przecież wiele w tych ostatnich latach chwil zachwytu. Światło wieczorne na piazza del Popolo w Palermo. Widok z rzymskiego pokoju w Hotelu Minevra. Jazda samochodem do Sandomierza ulubioną drogą, jesienią. Ukochane drzewa, psy, zapachy. Wspomnienie uwielbianego ciała sprzed sześćdziesięciu przeszło lat. Światło Sycylii. Księżyc nad Stawiskiem.
Źródło: Polskie Radio
Jarosław Iwaszkiewicz, "Dzienniki 1964-1980", opracowanie i przypisy: Agnieszka i Robert Papiescy, Radosław Romaniuk, wstępem opatrzył Andrzej Gronczewski, wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2011.