Choć prezentowane nagrania nie są najlepszej jakości od strony technicznej (prywatni nagrywający dysponowali wówczas sprzętem marnej jakości, dobry miały tylko instytucje), to są wyjątkowo cenne - stanowią bowiem dokument obrazujący gusta muzyczne mieszkańców wsi lat 70. i 80. XX w.
To także "absolutnie ostatni rzut" tradycyjnej muzyki wiejskiej lub wręcz - tylko jego echa. Niedługo później odeszła ona na zawsze z weselno-zabawowej praktyki za sprawą nowoczesnych instrumentów i "niewiejskiego" repertuaru.
- O ile na zabawy szybciej docierała popkultura która zaczęła pojawiać się w latach 60. XX w), to wesela pozostawały tradycyjne. Wesela były pewnym kompromisem między gustami młodej wiejskiej publiczności, a starszyzny, która lubiła oberki - wspominał Andrzej Bieńkowski. - Tym niemniej prezentowane przeze mnie nagrania z autentycznych wesel lat 70. i 80. mogą budzić zdziwienie. Dlaczego? Między innymi dlatego, że nigdy nie próbowano się nimi zając na poważnie. Jedyną zajmującą się nimi osobą był nieoceniony Piotr Gan, zajmujący się kapelami weselnymi lat 50. i 60.
Z wielkim radiomagnetofonem na zabawie
Muzyki wiejskiej nie można było kupić, niewiele grano jej tez w radiu. Dlatego podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu 50 lat temu można było zaobserwować ciekawe zjawisko - tłumy ludzi z wielkimi radiomagnetofonami w rękach (jedynymi dostępnymi magnetofonami), nagrywające występy tradycyjnych muzyków. Bieńkowski zainteresował się tymi taśmami (później także kasetami VHS). Co się z nimi działo? Po latach przepadały - muzyka tradycyjna cichła w palimpseście kolejnych nagrań na danej kasecie. Dlatego prezentowane w Źródłach materiały Bieńkowski uważa za naprawdę cenne.
Będzie czekała
- Wiejskie wesela w owych czasach były dla mnie niezwykłe. Wychowany w liberalnym środowisku warszawskiej bohemy, byłem zdumiony, że nieliczne sale weselne w domach weselnych zamawiało się często... dwa lata naprzód. Dom weselny to był high life, coś lepszego, niż wesele w namiocie i o wiele lepszego, niż stodoła. Wówczas byłem prawie równolatkiem przyszłych panów młodych, pytałem ich: "stary, jesteś pewien, że będzie czekała na Ciebie dwa lata? W Warszawie już po tygodniu puściłaby Cię w trąbę!". "Będzie czekała - odpowiadał. - Ja teraz idę do wojska na dwa lata, wrócę. Będzie czekała". I rzeczywiście. Wesela były umówione. Według starego wzorca rodzice przyklepali zgodę, zapłacili poważny zadatek, a dziewczyny i chłopaki - czekały. To jest świadectwem bardzo tradycyjnej obyczajowości - wspominał Andrzej Bieńkowski.
Wesele w Tarnawatce
- O! To drugi dzień wesela, to już na całość się idzie. Jest rozgardiasz. Tu ktoś krzyknie, tu się szarpią. Czasem skrzyknie się kilka kobiet i zacznie śpiewać. Albo podadzą temat kapeli, która gdzieś obok sceny się posila. Bo wedle zwyczaju, kapela powinna mieć swój stół z poczęstunkiem i, oczywiście, połóweczką... Przenieśmy się więc na Roztocze, do Tarnawatki.
Słuchaliśmy nagrań Henryka Welcza, Jerzego Podkowiaka i Andrzeja Bieńkowskiego.
Pięćdziesiąt lat temu ładnych parę kilogramów sprzętu trzeba było przenieść na własnych plecach, by - jako nieprofesjonalista, pasjonat - nagrać ulubionych muzykantów. W lepszej sytuacji byli redaktorzy radiowi, którzy w teren jeździli z profesjonalnym sprzętem i ekipa techniczną.
W drugiej części audycji Piotr Dorosz zaprezentował nagrania orkiestr dętych w radiowej jakości. Nierzadko grały one na weselach, choćby na Roztoczu.
***
Tytuł audycji: Źródła
Prowadzili: Andrzej Bieńkowski i Piotr Dorosz
Data emisji: 24.01.2025
Godzina emisji: 12.00
mg