RGG - "True Story - In Two Acts"
Prawie dwie godziny w większości improwizowanej muzyki – to efekt ośmiu lat wspólnego grania jedynego w swoim rodzaju tria. Trzech panów z RGG, czyli pianista Przemysław Raminiak, kontrabasista Maciej Garbowski i perkusist Krzysztof Gradziuk, weszło do studia ze szkicami utworów, a wyszli z materiałem, który zaskakuje i wzbudza podziw. Jak ciężko uchwycić tę muzykę, jest ona tak frapująco różnorodna i zaskakująca. Każdy z muzyków prezentuje wiele intrygujących zagrań, a wymiana myśli i odnajdywanie swojego miejsca w kolejnych utworach, graniczy z telepatią. Brak podziału na partie solo i powrót do tematu nie sprawia, że nieskrępowane fale dźwięków przeradzają się w bezsensowny chaos. "True Story – In Two Acts" to poszukiwanie dramatu w lekkim dotyku instrumentu, wykorzystywanie magii ciszy, a przy tym prowadzeniu kilku linii melodycznych w tym samym czasie. Skojarzenia z liryczną pianistyką Billa Evansa, zimnymi klimatami Bobo Stensona, czy pozbawionej granic grze Keitha Jarretta są jak najbardziej na miejscu. Takie płyty nie zdarzają się zbyt często.
Petar Petrović
http://www.myspace.com/rggtrio
Pater, Kamiński, Urowski, Gorzycki - "Dziki Jazz"
Nie wiem dlaczego czwórka kolegów zdecydowała się zatytułować swoją wspólną płytę "Dziki Jazz" - nazwa ta bowiem nie oddaje nastroju na niej panującego. Już bardziej stosowne byłoby posłużenie się określeniem "ujarzmiony", gdyż momenty mocnego grania zdarzają się na krążku sporadycznie i najczęściej stanowią przewidywalny punkt kulminacyjny. Gdy już do nich dochodzi rolę dobosza przyśpieszającego grę kolegów pełni Gorzycki i jego perkusja, a w rolę lidera przeprowadzającego frontalny atak swoimi saksofonami wchodzi Kamiński. Niestety niczym specjalnym nie wyróżnia się gra Patera, który zapodziewa się ze swoją gitarę na całe minuty. Czy oznacza to, że muzycy wywodzący się z Sing Sing Penelope, Contemporary Nosie i Ecstasy Project porzucili twórcze podejście do materii i wybrali prostsze, konwencjonalne rozwiązania? Myślę, że odpowiedź na te pytanie nie jest jednoznaczna. Materiał na płycie może znaleźć uznanie u fanów spokojniejszego, bardziej refleksyjnego grania, doskonale spełnia się w roli "muzycznego tła", z drugiej strony już pierwszy, czternastominutowy "War" – stanowi zapowiedź tego, że muzycy wciąż mają głowę do nieprzewidzianych improwizacji.
Mieczysław Burski
http://www.myspace.com/dzikijazz
100nka & Herb Robertson – "Superdesert"
Grono osób, które zainteresuje się najnowszą propozycją naszej krajowej 100nki nie będzie zapewne zbyt duże. Swoimi dwiema poprzednimi płytami muzycy ci skutecznie zepchnęli się do roli niszy w niszy jazzowej awangardy. Najnowsze dzieło tria Leś – Stodolisk – Borowiecki – to koncertowy "Superdesert" – efekt współpracy ze znanym amerykańskim trębaczem Herbem Robertsonem. Na krążku znajdziemy trzynaście utworów, z których każdy czerpie nazwę… ze zwierzęcych odchodów. Miłośnicy nonkompromisowej gry zapewne docenią popisy Robertsona, który wykonuje niezliczoną ilość skomplikowanych pochrapywań, zgrzytów i świstów. Wtórują mu i inni członkowie zespołu, którzy wypuszczają tysiące niepowiązanych ze sobą dźwięków. Stonka nie gra mocno, a większość utworów to wolna improwizacja, wyłamująca się ze wszelkich ram i pozbawiona choćby zarysów koncepcji. "Rabbit shit" jest przykładem tego jak poruszać się delirycznych oparach chaotycznych dźwięków, "Donky shit", czy "Camel shit" to mocne, punkowe granie, graniczące z noisem. Widać, że chłopaki mocno wzorowali się na koncepcjach Dereka Bailey’a czy Spontaneous Music Ensemble. Dla odważnych.
Olga Spasojewska
http://www.myspace.com/100nka